TA STRONA WYKORZYSTUJE PLIKI COOKIE zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki.
Więcej informacji o celu ich wykorzystania i możliwości zmiany ustawień cookie znajdziesz w naszej Polityce prywatności.
Nie pokazuj więcej tego komunikatu
Tuktukiem przez Chiny, cz. III



Tuktukiem przez Chiny, cz. III


Relacja Bartka Pogody (1976), fotografa i podróżnika pochodzącego z Kłodzka.


Dotarliśmy w góry. Sarah z mozołem, na drugim biegu, pięła się po serpentynach. Jadąc z górki wrzucaliśmy bieg neutralny, oszczędzając bajurę. Hamulce sprawowały się znakomicie – niestety nie każdy ma dobre hamulce. Prowadziłem tuktuka na stromym odcinku drogi. Nie mogłem wyciągnąć więcej niż 20 km/h. Nagle ujrzeliśmy ogromną ciężarówkę staczającą się z góry.
Minęliśmy się na ostrym zakręcie –i jak w zwolnionym filmie spostrzegliśmy, że kierowca nie wyrobi. Podniosły się koła tylnej przyczepy i monstrum z hukiem przewróciło się na bok. Szok. Zatrzymaliśmy Sarę i zbiegliśmy na dół aby sprawdzić czy
kierowca żyje – nic mu się nie stało – był jedynie w szoku. Okazało się, że miał pęknięte ośki w naczepie.


Lekko oszołomieni ruszyliśmy w dalszą drogę. Coś jednak było nietak. Tuktuk zwalniał coraz bardziej i nie szedł nawet na pierwszym biegu. Niedobrze. Na zmianę pchaliśmy go pod górę. W końcu stanął. No to koniec – przemknęło mi przez głowę. Obejrzeliśmy motor z każdej strony i wszystko zdawało się być w porządku - oprócz jednego... zapomniałem spuścić ręcznego biegu z powrotem w dół przez co Sarah nie była w stanie wyrobić pod górkę. „Głupi i głupszy” – nie ulegało wątpliwości, który z nas jest tym drugim.


Po 8 godzinach jazdy dotarliśmy do Dali - miasta o przepięknej architekturze i swobodnej atmosferze. Spotkaliśmy znajomych z Kunming, którzy zaprosili nas na imprezę w opuszczonej górskiej farmie. Była pełnia księżyca, dobre dźwięki, rastafarianie z Chin, izraelscy miłośnicy zioła, koreańskie piękności, dobre wino i zimne piwo. O 4.00 rano udałem się na zasłużony odpoczynek.


Przed zachodem słońca opuściliśmy Dali, jadąc drogą wiodącą wzdłuż jeziora do oddalonego o 170 km Lijiang. Równiutka nawierzchnia, zero wybojów, wyborne widoki. W jednej z wiosek zakupiliśmy butelkę wódki za 6 yuanów, 10 ryb za 5, arbuza za 2, orzeszki i wodę. Jedyne co nam pozostało, to wyjechać w góry i znaleźć miejsce na obozowisko.


Po noclegu w starym kamieniołomie ruszyliśmy w dalszą podróż. Tym razem obyło się bez problemów i przed południem zawitaliśmy do Lijiang. Musieliśmy zaplanować kolejne kroki. Sarah nie bardzo nadawała się do wyprawy w Tybet. Od Hong Kongu, w którym chcieliśmy się znaleźć zanim wygasną nasze wizy, dzieliło nas 2000 km.


PS.
Ian wrócił z miasta z dwiema wiadomościami – dobrą i złą. Zła – tuktuka wyceniono na 2000 yuanów (2 razy mniej niż zapłaciliśmy), więc albo Szwajcarka nas oszukała, albo ją oszukano. Dobra wiadomość – podładowano nam baterie w tuktuku więc nie musimy go pchać za każdym razem kiedy chcemy odpalić silnik…




Podziel się tym co czytasz:

Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa


< Powrót do listy artykułów

25 kwietnia 2024
Imieniny obchodzą:
Marek, Jarosław

Dzisiejsze wydarzenia

Brak informacji

Punkt informacji
Panorama Ziemi Kłodzkiej