TA STRONA WYKORZYSTUJE PLIKI COOKIE zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki.
Więcej informacji o celu ich wykorzystania i możliwości zmiany ustawień cookie znajdziesz w naszej Polityce prywatności.
Nie pokazuj więcej tego komunikatu
Zbigniew Horbowy



Urodzony w miasteczku Łanczyn pod Kołomyją. Po wojnie przesiedlony wraz z rodziną w okolice Zielonej Góry. Chciał być mechanikiem, ale los sprawił, że został projektantem szkła, którym pokolorował pełną szarości Polskę, rozsławiając przy okazji Ziemię Kłodzką. Użyteczna, prosta forma dzieł profesora zachwyca do dziś. Twórca i jego dzieła nagradzane były wieloma laurami, w tym nagrodami Ministra Kultury i Sztuki oraz srebrnym i złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.

Z prof. Zbigniewem Horbowym rozmawia Maciej Schulz.

M.S.: Zanim rozpoczął Pan studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, chciał Pan studiować mechanikę . Skąd ta zmiana planów?
Z.H.:
To jest właśnie siła przypadku, która często decyduje o naszym życiu. Po wojnie przeprowadziliśmy się z rodziną do Kargowej pod Zieloną Górą. Uczęszczałem do liceum ogólnokształcącego w Wolsztynie, które ze względu na znakomitych pedagogów cieszyło się renomą. W ławce siedziałem z późniejszym królem mody Jerzym Antkowiakiem. Rozpierała nas energia i byliśmy szkolnymi prymusami. Ja umiałem rysować Stalina, Lenina i Ritę Hayworth, ale on był lepszy, bo rysował Piłsudskiego. Choć moja rodzina posiadała talent rysunkowo-malarski nikt nie uprawiał tego zawodowo. Mnie interesowała mechanika i chciałem się dostać do Wyższej Szkoły Inżynieryjnej w Poznaniu. W Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu egzaminy odbywały się dwa tygodnie wcześniej. Jerzy namówił mnie, abyśmy spróbowali tam swoich sił. Nie traktowałem tego egzaminu całkiem serio, tym bardziej, że na miejscu okazało się, że nie byliśmy najlepsi. Na egzamin przyszło wielu absolwentów szkół plastycznych. Odrysowywaliśmy od nich i dostaliśmy się. W pierwszym semestrze nie byliśmy orłami, ale z czasem szło nam coraz lepiej. Na początku studiowaliśmy na wydziale ogólnym. Ówczesny rektor, prof. Stanisław Dawski był kierownikiem katedry szkła i ceramiki, do której wybierał studentów. Do dziś nie wiem dlaczego wybrał też mnie. O szkle niewiele wiedziałem i czułem się wyróżniony. Uczyliśmy się wszystkiego od podstaw. Kiedy pojechałem do huty szkła w Szklarskiej Porębie, wróciłem załamany z przekonaniem, że nigdy niczego nie zaprojektuję, bo wszystko zostało już stworzone.

M.S.: Czy sztuka może być praktyczna?
Z.H.:
Wszystko zależy od tego jak sformułujemy cechy praktyczności. Tu pojawia się problem styku sztuki i produkcji. To temat, który całe życie mnie pasjonuje. Jeżeli projektuję kieliszek, np. do wódki, to nie znaczy, że musi on służyć tylko do picia wódki. Może być także dziełem sztuki. Historia zna wielu twórców, którzy zajmowali się tym tematem, chociażby Leonardo da Vinci. Ktoś przecież musi zaprojektować przedmioty użytkowe, a te mogą mieć walory artystyczne. Wszystko bierze się z myślenia.

M.S.: Czy któryś z Pana projektów stał się Pańskim ulubionym?
Z.H.:
Najtrudniejsze zadanie, to stworzenie zupełnie nowego produktu, a nie wymyślanie innowacyjnych form czegoś, co istnieje. Miałem w swojej twórczości kilka projektów, z których jestem zadowolony, jak chociażby amfory nawiązujące do czasów antycznych, ale zrobione z zupełnie innego materiału. Seria Antico z pęcherzykami powietrza, to była rewelacja, ale z powodu braku dostępu do informacji ze świata nie wiedziałem, że takie zabiegi znane były już w XV w.

M.S.: Czy zdawał Pan sobie sprawę, że kolorował Pan swoim szkłem życie Polaków?
Z.H.:
Uświadomiono mi to. Byłem zaskoczony, kiedy szkło wywożono z Polski do NRD, a po to od Horbowego ustawiały się kolejki. Kiedy zastanawiałem się nad tym zjawiskiem kilka osób powiedziało mi, że Polska była wtedy szara. Nagle pojawiło się kolorowe szkło, na które ludzi było stać.

M.S.: Jak zaczęła się Pańska więź z Ziemią Kłodzką?
Z.H.:
Postawiłem zrobić dyplom ze szkła kolorowego. Przyjechałem do Szczytnej 15 stycznia 1959 r. o godz. 9.00 pociągiem warszawskim. Widok był olśniewający. Słońce, iskrzący się śnieg i zamek na górze. Zapytałem przechodzącą kobietę gdzie tu jest huta i w odpowiedzi usłyszałem: To pan nie wie?! U nas każdy głupi wie gdzie jest huta. Tam gdzie komin! W Hucie Sudety zaproponowano mi stanowisko mistrza w malarni, gdzie miałem malować kwiatki. Po tygodniu popadłem w konflikt z dyrektorem. Pełen wrażliwości artystycznej chciałem zrobić dyplom i choć nie miałem wiedzy, czułem, że malowanie różyczek nie było tym, co chciałbym robić. Chciałem projektować. Moja młodzieńcza odwaga zaimponowała dyrektorowi i postanowił mi pomóc. Trafiłem na życzliwych ludzi, z którymi pracowało się wspaniale. Zwłaszcza z tymi, którzy podobnie jak ja, pracowali z pasją. Dzięki temu czuję się spełniony. W Szczytnej chciałem tylko zrobić dyplom, ale zostałem całą karierę zawodową. W 1965 roku zacząłem wykładać we wrocławskiej PWSSP. To pasjonujące móc kształtować młode umysły i dostrzec coś w młodym człowieku. W 1975 roku otworzyłem przewód na docenta. Byłem też inicjatorem założenia Huty Szkła Artystycznego Barbara w Polanicy, gdzie prowadziłem eksperymentalne studio projektowe. Tak przepracowałem swoją karierę zawodową.


Podziel się tym co czytasz:

Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa


< Powrót do listy artykułów

26 kwietnia 2024
Imieniny obchodzą:
Marzena, Klaudiusz, Maria, Marcelina, Ryszard

Dzisiejsze wydarzenia

Brak informacji

Punkt informacji
Panorama Ziemi Kłodzkiej