Dama polskiej piosenki obdarzona mezzosopranem. Urodziła się w 1934 r. w Papowie Biskupim a w 1948 r. zamieszkała w Polanicy. Miała pracować w hucie szkła, ale los sprawił, że rozpoczęła karierę na estradzie. To właśnie polanicki Teatr Zdrojowym stał się dla artystki przysłowiowym oknem na świat. Dziś ceniona i uwielbiana przez miliony Polaków. Dorobek artystyczny Ireny Santor, to kilkadziesiąt albumów i niezliczone piosenki, z których najpopularniejsze to Już niema dzikich plaż, Powrócisz tu, Tych lat nie odda nikt, Embarras. Jest laureatką wielu prestiżowych festiwali, nagrodzona m.in. Wiktorem, Złotym Fryderykiem, Diamentowym Mikrofonem, odznaczona Złotym Medalem Zasłużony Gloria Artis, a nadewszystko Orderem Uśmiechu. Honorowy Obywatel Polanicy.
Z Ireną Santor rozmawia Maciej Schulz.
fot. E. Modestowicz
Skąd wzięła się Pani miłość do śpiewu?
Dostałam ją od Pana Boga. Ona trwa od najmłodszych lat.
Koleje losu sprawiły, że przez pewien czas mieszkała Pani w Polanicy. W jaki sposób trafiła Pani do tego kurortu?
Wszystko wydarzyło się za sprawą choroby mojej mamy. Mieszkałyśmy w Solcu Kujawskim. Lekarz zalecił mamie zmienić miejsce zamieszkania, wskazując właśnie na Polanicę i wyjechałyśmy z Kujaw. Tu chodziłam do szkoły powszechnej, a później do Gimnazjum Zdobienia Szkła, które początkowo mieściło się w Polanicy, a później przeniesione zostało do Szczytnej. To była po prostu szkoła zawodowa, ale nazywała się szumnie gimnazjum. Miałam pracować w hucie szkła w Piechowicach, ale uratował mnie przed tym śpiew. Nie nadawałam się do pracy ze szkłem, ponieważ w tym zawodzie potrzebna jest umiejętność rysowania, a ja w tej sprawie akurat jestem głąb.
Wygrały marzenia?
Nie było to moim marzeniem aby zostać artystką. Zostałam nią dzięki darowi od Boga. Moim życiem rządził przypadek oraz dobrzy i ciekawi ludzie, których spotkałam. Za namową i stawiennictwem mojej nauczycielki udałam się na egzamin do przebywającego wówczas w polanickim Domu Zdrojowym Zdzisława Górzyńskiego, ówczesnego dyrygenta opery w Poznaniu. Egzamin zdałam i otrzymałam list rekomendujący mnie Tadeuszowi Sygietyńskiemu, założycielowi Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze. W Mazowszu spędziłam 8 lat. Zespół był świetnie zorganizowany – było przy nim liceum ogólnokształcące, szkoła muzyczna. Uczyliśmy się śpiewu i przy okazji dużo występowaliśmy. Ale przyszedł w końcu czas by usamodzielnić się. Trafiłam do Polskiego Radia i nagrałam moje pierwsze próbne nagranie. Później wszystko już się potoczyło.
Jak wspomina Pani Polanicę z tamtych lat?
Razem z mamą przyjechałyśmy z Niziny Kujawsko-Pomorskiej i pierwsze objawiły mi się góry. Były mi dotąd nieznane i odkrywałam je powoli. Dały mi one możliwość innych spacerów, ale z drugiej strony, będąc przyzwyczajoną do nizinnych krajobrazów, ograniczały mi horyzont. Byłam jednak pod wrażeniem tego terenu, lasów, które otaczały Polanicę, Duszniki i Kudowę.
A jak wyglądało ówczesne życie kulturalne w mieście?
Byłam wówczas dzieckiem i życie kulturalne nie było jeszcze dla mnie dostępne. Myślę, że było ono szczątkowe. Ktoś czasami przyjeżdżał. Pamiętam, że pewnego razu zjawił sie w mieście chór. Jak się później okazało, był to Chór Czejanda, który po wielu latach poznałam osobiście. Myślę, że to polanickie życie kulturalne polegało bardziej na spotkaniach towarzyskich.
Jak ocenia Pani dzisiejszą Polanicę?
Po wielu latach nieobecności w tym mieście zostałam uhonorowana przez władze Polanicy tytułem Honorowego Obywatela. Było to dla mnie bardzo wzruszające. Oczywiście przyjeżdżałam do Polanicy i muszę przyznać, że zmieniła się, stała się dostojniejsza. Ale w tych zakamarkach jest coś, co zostało niezmienione. To nastrój – trochę starodawny. Uwielbiam to. No i jest teatr. Cieszę się niezmiernie, że mogłam w nim wystąpić, bo to właśnie w Teatrze Zdrojowym zdałam egzamin u Zdzisława Górzyckiego. To szczęśliwe miejsce.
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii